Grzechy i grzeszki wydawnictw oraz „Wiedźma morska ”




Kolejna burza rozpętała się w internecie. Dla niektórych przykra, dla innych niepotrzebna. Dla mnie natomiast stanowiąca punkt zapalny do poruszenia pewnego tematu, który od dłuższego czasu chodzi mi po głowie. Zacznę jednak od przybliżenia Wam owej aferki książkowej, ponieważ większość osób ma prawo nie wiedzieć, co na Instagramie piszczy. 

Pod koniec lutego nakładem Wydawnictwa NieZwykłe na polski rynek trafiła książka „Wiedźma morska” – retelling historii Urszuli z disneyowskiej animacji Mała Syrenka z 1989 roku (opartej na opowiadaniu Hansa Christiana Andersena). Postać cecaelia – przerażającej wszystkie dzieci wychowane w latach 90'tych z wiekiem – zaczęła intrygować nostalgicznych dorosłych, stając się inspiracją dla wielu twórców. A ponieważ syreni motyw jest ostatnio niezwykle popularnym trendem wydawniczym, nie trudno było przewidzieć, że również „Sea Witch stanie się hitem. Wystarczy spojrzeć na oceny na najpopularniejszym, książkowym portalu  Lubimy Czytać  by zauważyć opinie oscylujące w granicach siedmiu oraz ośmiu gwiazdek. I chociaż nie chcę wchodzić w polemikę, czy ów zachwyt czytelników ma pokrycie w treści (jeszcze nie sięgnęłam po młodzieżówkę autorstwa Sarah Henning, ale mam taki zamiar) to z przyjemnością wypowiem się na temat całej sytuacji. 

Już od jakiegoś czasu po sieci chodziły słuchy, że z tłumaczeniem „Wiedźmy morskiej nie dzieje się najlepiej. Wszystko za sprawą odmowy wydawnictwa, które nie zdecydowało się na wysłanie egzemplarza recenzenckiego jednej z popularniejszych książkowych Instagramerek. Z tego, co wiem, chodzić miało o analizę porównawczą tekstu oryginalnego z jego polską wersją, na co NieZwykłe nie wyraziło zgody. Cóż. To oficyna podejmuje decyzje marketingowe, a z pewnymi postanowieniami trudno dyskutować. Mogą być lepsze lub gorsze, korzystne lub mniej, ostatnie słowo nie należy do nas  recenzentów. Tak ten świat złożony jest. Jednak dało to pewny niepokojący sygnał, że z książką może być coś nie tak. Sprawa na chwilę przycichła, by wczoraj wpaść do królestwa pięknych fotografii ze wzmożoną siłą. Zaczęło się od tworzenia InstaStories punktujących błędy ortograficzne, fleksyjne, czy stylistyczne w „Sea Witch, co uważam za nie taki głupi pomysł. Robienie poprawek na forum publicznym z całą pewnością da do myślenia wydawnictwu, które w przyszłości może lepiej przyłoży się do korekty oraz tworzenia składu powieści. Jednak to, na co natrafiłam później, takie pozytywne już nie było. Od przechwalania się Ja zrobiłabym/zrobiłbym to lepiej", po Nie wydawajcie już książek", a nawet nawoływanie do bojkotu hasłami Nie kupujcie tego gniotu". Często ubranych w bardziej dosłowne formułki.

Nie będę ukrywać mojej opinii. Parę osób powiedziało za dużo lub zbyt dosadnie. Niektórzy powinni ugryźć się w język i dwa razy przemyśleć to, co tak naprawdę chcieli powiedzieć. Jako osoba impulsywna sama doskonale wiem, że czasami intencje oraz przesłanie są dobre, jedna wykonanie pozostawia wiele do życzenia (co zabawne, stwierdzenie to jest adekwatne także w wypadku „Wiedźmy morskiej). Właśnie dlatego moją uwagę zyskał komentarz Magical Readin, która na swoim Instagramie podsumowała sytuację łagodniej –  zachęcam do zerknięcia na jej profil oraz posłuchania mądrych słów. Błędy w korektach się zdarzają. Jest to niepodważalny fakt. Jednak NieZwykłe nie jest pierwszą firmą, która dopuściła półprodukt do druku. Wystarczy zapoznać się z treścią większości książek, przyjrzeć się im dokładnie, by stwierdzić, że nawet u tych najwybitniejszych wydawców jak Literackie, Czarna Owca lub Poznańskie również zdarzają się wpadki. Człowiek nie jest idealny. Każdy może zaliczyć gafę. Niemniej, ważne jest to, aby oceniać wszystkich jednakowo, bo właśnie o to w pracy – nawet tej hobbistycznej, recenzenta chodzi. Dlaczego więc najmocniej oberwało się NieZwykłemu, które nie pierwsze i z całą pewnością nie ostatnie, zdecydowało się na wypuszczenie niedopracowanego tomu z błędami? Na to pytanie nie znam odpowiedzi, jednak spróbuję rozgryźć, czy owe niedociągnięcia są oznaką pogardy wobec czytelnika, jaką intencjonalnie pokazują nam wydawcy, a może chodzi o coś innego...

Mam wrażenie, że bardzo często zapominamy o pewnym fakcie. Wydawnictwa to biznesy, które muszą przynosić zyski. Proste. Wspaniała, romantyczna wizja grupki ludzi tworzących placówkę wręcz rodzinną, mającą za zadanie szerzenie kultury jest cudowna, lecz tak samo, jak piękna, bywa naiwna. Już dawno temu skończyły się czasy, gdy pracę w oficynie uważano za swego rodzaju prestiż. Podobnie jest z książkami. Ich lektura nie czyni z nas – czytelników  erudytów, a większość gatunków intencjonalnie kierowana jest do osób czytających mało lub prawie wcale. Dzięki temu, w świecie zdominowanym przez konkurencyjne rozrywki, czytanie staje się czynnością bardziej przyziemną, powiązana z przyjemnością. I nie ma w tym nic złego. Jeżeli ktoś ma sięgać po pozycje ambitne: reportaże, literaturę wysoką lub klasyczną, musi zacząć od czegoś, co wytworzy w nim zwyczaj czytania. Przełamie pierwsze lody. Wracając do głównego tematu mojego monologu, powaga instytucji, jaką jest wydawnictwo już dawno upadła. Oficyny stały się bardziej ludzkie, oszczędzając na tym, czym się da. W tym również jakości. Już od dłuższego czasu słyszy się, że zawód korektora zanika, redaktor zaczął pełnić funkcję człowieka od wszystkiego. Łapanki na tłumaczy robi się byle jak, byle gdzie, wystarczy, żeby ktoś był po filologii, a i to nie zawsze. Jedynym rozkwitającym zawodem, jest chyba tylko ten powiązany z marketingiem, bo przecież to szata czyni człowieka, a grafiki promocyjne powieść.

Co pokazują ostatnie wydarzenia – drama z omawianym przeze mnie wyrobem książkopodobny „Za hajs matki baluj”  wydawnictwa coraz mniej uwagi poświęcają temu, co wydają. A skoro ktoś nie interesuje się tym, w co wkłada pieniądze, dlaczego miałby przejmować się sposobem publikacji? Jednocześnie, święte oburzenie wywołane przez błąd ortograficzny w „Wiedźmie morskiej”, jest nieproporcjonalne do tego wzbudzonego przez szkodliwość przesłania, jakie niosło ze swoim zlepkiem zdjęć Edipresse. O dziwo, osoby, które teraz z takim zapałem wypowiadają się na temat bojkoty NieZwykłego, w większości przemilczały  w mojej opinii, dużo bardziej bulwersującą sprawę z „Za hajs matki baluj. Może Was dziwić zestawienie tych dwóch spraw, bo pozornie, oprócz zbliżonego czasu skandali, nie łączy ich nic innego. Błąd. Jedno jest pokłosiem drugiego. Drobne zaniedbania z czasem przeradzają się w większe przewinienia. Dlatego naszym zadaniem  czytelników, recenzentów, miłośników książek, jest trzymać rękę na pulsie i krytykować, jednak róbmy to rozważnie. Osądzajmy adekwatnie. Bądźmy sprawiedliwi.

Skoro wydawnictwo to firma, oczywiste jest, że nastawione będzie na przynoszenie zysków. Być może nigdy się nad tym nie zastanawialiście, ponieważ tematy związane z prowadzeniem własnej działalności zwyczajnie Was nie interesowały, ale posiadanie biznesu wymaga sporo uwagi. Każda podjęta decyzja obwarowana jest licznymi kruczkami, tonami papierologii, ciągłymi zmianami zachodzącymi w prawie, a za coś trzeba zapłacić pracownikom, pokryć koszty utrzymania. Nie pomagają w tym pozostawiające wiele do życzenia, niekorzystne umowy z największymi dystrybutorami książek takimi jak Empik, Matras, Świat Książki, które potrafią zwlekać z opłatami za towar naprawdę wiele miesięcy. Ciągle nie jest to usprawiedliwienie dla niedbalstwa, jednak zrozumcie, że aby utrzymać się na powierzchni, wydawnictwa robią, co mogą. Niektóre płyną kraulem, inne żabką, a jeszcze inne zwyczajnie dryfują. Każdy pragnie wydać jak najwięcej książek  – pozostawiając mniej czasu na tłumaczenie, korektę, czy druk, bo może ten konkretny tytuł okaże się złotym strzałem pozwalającym na funkcjonowanie firmy przez kilka następnych miesięcy. I oczywiście, historie o wydawnictwach klepiących słodką biedę, to w większości mity, jednak wiele firm potrzebuje momentu rozbiegu, zebrania aktywów, którymi może obracać. Ten proces może trwać nawet latami.

Kończąc już ten długi wywód dodam, że w żadnym razie nie bronię NieZwykłego. Wytknięte przez czytelników błędy są karygodne i liczę na ich poprawę w ewentualnych dodrukach. Wierzę także w to, że kolejne powieści wychodzące spod logo dmuchawca, będą bardziej dopracowane, a chociażby literówki, staną się igłą w stogu siana. Niemniej apeluję także do nas – blogerów  o minimum kultury. Krytykujecie pochopnie, nie pamiętając o okolicznościach łagodzących. Przy wyciąganiu osądu warto wziąć poprawkę na około dwuletni staż wydawniczy (to bardzo mało), walkę z ogromną konkurencją, brak dotacji lub wsparcia państwa w prowadzeniu własnego biznesu, trudne warunki na rynku. Wydając własne, ciężko zarobione pieniądze chcę, aby ktoś po drugiej stronie, oferujący mi jakiś produkt lub usługę, był w stosunku do mnie uczciwy. Dlatego rozumiem oburzenie wielu osób, które poczuły się zbagatelizowane, ba, nawet oszukane. Powiedzcie to wydawnictwu. Napiszcie, że tak nie można. Jednak proszę, przypomnijcie sobie, jak ogromne błędy w tłumaczeniach zdarzały się już wcześniej. Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat?” od ZnakuJay-Z. Król Ameryki InRock, Archie Ultimate Comics. Wkraczamy w nowy etap funkcjonowania polskiego runku wydawniczego, gdzie większość odbiorców zna i rozumie język angielski. Praktycznie każdy z nas ma możliwość sięgnięcia po oryginalną treść wybranej przez siebie książki i porównania jej z pierwowzorem. Tym bardziej istotne jest, aby zawód tłumacza oraz korektora (dobrego) zaczął być doceniany, a przez to należycie opłacany. Walczmy o przywracanie funkcji korektora, bo najwidoczniej, jest ona potrzebna.

Na koniec mam do powiedzenia jedną rzecz, która mam nadzieję, dostatecznie dobrze wybrzmiała w powyższym tekście. Liczę, że wydawnictwa nie będą publikować pozycji naszpikowanych błędami. Wierzę, że wyciągną z tej sytuacji lekcję i posłuchają głosów tłumu pragnącego poprawy sytuacji na polskim rynku czytelniczym. Zdaję sobie sprawę również z najprostszego faktu. Bez rosnących słupków czytelnictwa w Polsce, my, miłośnicy książek, jesteśmy poniekąd skazani na akceptowanie niedopracowań, półproduktów, urywanie serii oraz oszczędzanie w każdy możliwy sposób. Bądźmy więc empatyczni, pamiętajmy, że obecne okoliczności są po części naszą winą. Dążmy do tego, by sytuacja na rynku się zmieniła. Uległa poprawie nie tylko w samych oficynach. Drążmy głębiej. Nie gódźmy się na ignorowanie naszych głosów, ale nie krzyczmy, bo jedyne co możemy zyskać to zdarte gardło i zrażenie do czytelnictwa jeszcze większego grona osób. 


Fotografia na grafice: @aaronburden

Prześlij komentarz

4 Komentarze

  1. Wiedźmę morską przeczytam,ale w innym języku,nie lubię,gdy ktoś źle wykonuje swoją pracę,a moja kuzynka zwracała mi również dużą uwagę na błędy "ekspertów",którzy nie powinni ich jednak robić. Potem usłyszałam inne tego typu opinie z przykładami z tekstu i nie zamierzam sobie marnotrawić czasu na źle wykonaną robotę,wolę wszystko zrobione dobrze ;) Fakt -wydawnictwo to firma i każdy chce wydać jak najwięcej,by zarobić,ale na dłuższą metę nikt nie lubi,gdy ktoś gorzej wykonuje swoją pracę. Sama nigdy nie oddałabym czegoś źle zrobionego,a w Polsce osób chętnych do pozyskania pracy na stanowiska jest wielu,więc wystarczy szersza kadra,kompetentne osoby i nie będzie takich błędów. Miłego wieczoru <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za Twój komentarz. Myślę, że zmiana kadry lub dodanie nowych osób, to bardzo dobry pomysł, jednak dużo słyszy się o tym, że wydawnictwa nie chcą tego robić. Ba, nawet zmniejszają grono swoich pracowników. Mam nadzieję, że im częściej my — czytelnicy, będziemy wytykać konkretne błędy (kulturalnie), tym szybciej dojdzie do zmian. Warto również zmienić punkt widzenia. Zacząć myśleć w trochę szerszej perspektywie. Problem leży w całym systemie, który zamiast wspierać oficyny, daje pieniądze na niezmieniające stanu polskiego czytelnictwa inicjatywy, ale to już kwestia na inny wpis. :D

      Usuń
  2. No ja się na przykład zgadzam z wszystkimi głosami atakującymi wydawnictwo. Bo gdyby przenieść pracę tłumacza (jak widać, niekompetentnego) na każdą inną dziedzinę, to dana firma w kilka chwil zostałaby w social mediach zjechana od góry do dołu. Każda inna firma, gdyby nie wykonała swojej pracy w stu procentach, zostałaby zlinczowana od góry do dołu. Tak w zasadzie jest jeśli idzie o kuriera, który się obija, listonosza, który przyniesie ci rozerwaną przesyłkę, a sklep nie dotrzyma słowa i anuluje twoje zamówienie bez słowa wyjaśnienia. Ale kiedy wydawnictwo wydaje książkę przetłumaczoną w google translate pewny, że przeczyta ją każdy kto nie umie czytać po angielsku no to sorry, ale nie uważam "za ostrego języka", bo to jest po prostu nie fair wobec czytelnika. Osoby, która wyda 40 złotych za książkę. A tłumacz dostał za to kasę, a wydawnictwo za książkę też coś zarobi. Tak się po prostu nie postępuje, i według mnie tępienie tego, mówienie na głos, powinno się tak robić bo może to otworzy ludziom oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że chciałaś poświęcić chwilę i skomentować mój wpis. Zgadzam się z Tobą, ale tylko po części. Popieram krytykę, wytykanie błędów (szczególnie tych wypunktowanych), oczekiwanie pełnych, dobrze przygotowanych produktów, ponieważ za nie płacimy. Jestem za tym, by mówić wydawnictwom otwarcie "Nie zgadzamy się na półśrodki i chcemy, by oficyny inwestowały w korektorów, redaktorów oraz tłumaczy". Jednak wolę, aby robiono to kulturalnie. Bardzo dużo mówimy o krytyce, często mylonej z hejtem — i na odwrót, dlatego trzeba własną postawą pokazywać, że nawet w kwestiach bulwersujących, potrafimy zachować zimną krew. Być merytoryczni. Oczywiście, są sytuacje, gdy trzeba głośno tupnąć nogą, ale w mojej opinii, to nie jest jedna z nich. Gdyby ktoś kogoś poniżył, bezpodstawnie wyśmiał lub zwyczajnie, zrobił coś absolutnie niemoralnego, wtedy użyłabym dosadniejszych słów. Teraz wolę pozostać obiektywna.

      Niemniej, cieszę się, że wyraziłaś swoją opinię!

      Usuń

google.com, pub-5039018173211090, DIRECT, f08c47fec0942fa0