Witaj deszczowe Forks. Czyli o tym, co mnie zdenerwowało w filmie „Zmierzch”

W malignie, spowodowanej najsłynniejszym wirusem na świecie, pozbawiona sił witalnych i chęci do robienia czegoś innego, niż przełączanie kolejnych serialni na Netflixie, przypomniałam sobie o pewnym filmie. Produkcji, która w 2008 sprawiła, że ochoczo pobiegłam do kina, by zobaczyć lico błyszczącego wampira i perypetie nijakiej nastolatki – bardzo się z nią utożsamiałam. Tak oto włączyłam Zmierzch.

Z sentymentem wróciłam do czasów liceum, gdy pożyczałam wszystkim książki Stephenie Meyer. I mówiąc „wszystkim”, naprawdę mam to na myśli. Moje egzemplarze kultowej sagi są tak samo sfatygowane, jak powieści o Harrym Potterze, a bycie literackim dealerem nie ominęło nawet mojej ówczesnej wychowawczyni.

Dlatego sami widzicie, nie jestem wrogiem historii Belli i Edwarda. Mając naście lat, świetnie bawiłam się, czytając ten paranormalny romans. W głębi serca marzyłam o takim oddanym chłopaku, który mnie zrozumie, będzie opiekuńczy i troskliwy. Więc nie, nie czerpię ogromnej satysfakcji z krytykowania Zmierzchu. Nie snobuję się, bo „to takie głupie i kto to czyta”. Jednak w przeciwieństwie do bohaterów dorosłam, a coś, co z perspektywy nastolatki było świetne, teraz rozczarowuje.

Być jak Bella

Mając te naście lat, marzyłam o tym, by być jak Isabella Swan. Próbowałam zaczytywać się w Szekspirze – konkretnie chodziło o Romea i Julię – wybierałam się na długie spacery po lesie i usiłowałam być melancholijną romantyczką. Tymczasem po seansie i z perspektywy czasu (bycie nastolatkiem to autentycznie najtrudniejszy moment w życiu) stwierdzam, że główna bohaterka produkcji na podstawie książek Stephenie Meyer, jest zwyczajnie niesympatyczną dziewczyną!


Chociaż znajomi lgną do Belli jak pszczoły do miodu, piękność z Arizony wydaje się tym faktem niewzruszona. Zaloty chłopców jej nie interesują, koleżanki średnio obchodzą – w końcu jedyną rzeczą, którą można z nimi robić, są zakupy. Żarty i sposób bycia rówieśników pannę Swan zdecydowanie męczy, by nie powiedzieć, irytuje.

Mimo wszystko film stara się pokazać widzowi, i robi to bardzo łopatologicznie, że Bella jest ponad młodzieńcze problemy. Ma wysublimowany gust, rzuca ciętymi ripostami, podpowiada, jak uporać się z sercowymi problemami, a nawet, jakie tematy poruszyć w szkolnej gazetce. Z kronikarskiego obowiązku przypominam, że chodziło o anoreksję lub obcisłe kąpielówki pływaków (siusiaki!). Taka ciocia dobra rada. Niestety wszystkie te mądrości, brzmią w ustach młodej dziewczyny bardzo sztucznie. Często nawet niegrzecznie. Szczególnie gdy zostają wypowiedziane ze znudzoną miną. Przykład? Proszę bardzo. Mówiąc Jessice, że pasuje do Mike’a, wyrzuca to z siebie jak obelgę.


Pomijając kwestie szkolnych imprez, oglądając Zmierzch, miałam nieodparte wrażenie, że Isabella nie przywiązuje wagi do relacji rówieśniczych. Nie czuje potrzeby socjalizacji i dobrze, rozumiem to. Nie każdy musi otaczać się gromadą znajomych. Jednak czy zauważyliście, że Bella widuje się z „przyjaciółmi” tylko wtedy, gdy sama tego potrzebuje? Wycieczka na plażę La Push jest tylko pretekstem do tego, by zaprosić Edwarda. Zakupy w Port Angeles są dla niej interesujące tylko dlatego, że chce wybrać się do księgarni. Trochę to nieuprzejme, prawda?

Z jednej strony Bella przedstawiona jest jako ta miła, empatyczna dziewczyna. Aby nie robić mamie problemu, przeprowadza się do ojca. Ba, nawet lubi nowego chłopaka  Renée. Rzuca dobrymi radami, pozornie angażuje się w problemy znajomych, ale mimo wszystko wydaje się toksyczna. Osobiście odradzam przyjaźń z takimi osobami.

Seksy i pieniądze

Kojarzycie tę scenę, gdy Bella w Port Angeles rozmawia z Edwardem w restauracji. To właśnie tam przystojny wampir przyznaje, że posiada dar telepatii, co prowadzi nas do absurdalnego wniosku. Wszyscy ludzie myślą tylko o dwóch rzeczach… No dobrze, o trzech. Seksie, pieniądzach i kocie, który umarł. Naprawdę? Nie wiem jak wy, ale ja dosyć sporadycznie zaprzątam sobie tym głowę (szczególnie śmiercią pupila). Większość czasu poświęcam innym rozważaniom. To nie jest tak, że tylko miłosne uniesienia oraz mamona nami kierują. Mimo wszystko Zmierzch bardzo stara się obrzydzić wszystkich bohaterów – oczywiście oprócz rodziny Cullenów i samej Belli. Co prowadzi mnie do trzeciego wniosku.

Mieszkańcy Forks to idioci

Wyolbrzymiam? Moim zdaniem nie. Całą miejscowość zamieszkują niekompetentne, znużone życiem osoby. Dziwni bywalcy baru, trzpiotkowate nastolatki, pozbawieni pasji nauczyciele. Nawet sam Charlie przedstawiony jest jak komendant policji z przypadku. Jedyne, co go absorbuje, to oglądanie meczów i chodzenie na ryby. Brakuje tylko puszki piwa (a nie, jednak nie). Rozumiem, że Forks ma być symbolem dziury zabitej dechami, w której nie ma żadnych perspektyw, nic się nie dzieje i ciągle pada, ale czy nie można było zrezygnować z tak karykaturalnego przedstawienia mieszkańców małej miejscowości?


Skoro jesteśmy już przy Charliem. Bardzo nie lubię tego, jak film potraktował ojca Belli. Spójrzmy prawdzie w oczy – mimo tego, jak Zmierzch próbuje przedstawić Charliego, jest to najmilsza postać w całej sadze! Opiekuńczy, troskliwy, owszem, trochę nieporadny, ale zwyczajnie dobry. Ewidentnie kocha córkę, która na sam koniec wykręca mu świństwo, przywołując traumę życia. Nic nie stało na przeszkodzie, by rozwiązać „ucieczkę z domu” inaczej. Nocowanie u Alice lub tradycyjne wykorzystanie Jessicki jako przykrywki. Czy ta drama była potrzebna? Nie sądzę. 

Nic nowego

Jest jedne aspekt Zmierzchu, który został już omówiony na milion sposobów – toksyczność. Moi drodzy, stalking nie jest romantyczny. Nigdy! Śledzenie kogoś w ciemnej uliczce (nieważne jakie macie intencje), wkradanie się do cudzego pokoju, by zobaczyć, jak wybranka/wybranek naszego serca śpi, nie jest urocze. Kropka. Powtarzanie, w co trzecim zdaniu, jak bardzo musicie kogoś chronić, również odpada, a podsłuchiwanie – nieładnie Edward – jest bardzo niekulturalne.


To zabawne, że to, co kiedyś uważałam za romantyczne, teraz wzbudza we mnie ciarki żenady. A przecież Balli nie brakuje odwagi, by samej o siebie zadbać. Gdy trzeba, z bezbronnej owcy zamienia się w lwicę. W końcu stawia czoła Jamesowi i nawet jeśli robienie tego w pojedynkę jest odrobinę głupie, przyjmuję narrację, że nie chciała narażać ukochanego. Mimo wszystko chciałabym by Isabella stosowała się do własnych rad i pamiętała o tym, że jest „silną, niezależną kobietą”.

Nadchodzą egzaminy

Ostatnią rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, ale mówię o niej trochę z przymrożeniem oka, jest edukacja panny Swan. Szkoła w Zmierzchu jest tylko tłem. Wszystko, co związane z nauką przychodzi głównej bohaterce z olbrzymią łatwością. Nie musi się uczyć, nie przejmuje się egzaminami. O ile ciekawiej byłoby pokazać, jak przez obsesję na punkcie Edwarda, Bella zaniedbała naukę i musi ponieść tego konsekwencje? To genialny i bardzo prosty sposób, by podkreślić wampiryczną obsesję dziewczyny. Szkoda, że nikt nie wpadł na ten pomysł.

Z drugiej strony, po co komuś edukacja, gdy można wszystko wygooglować? 

Posłowie

Pragnę podkreślić jedną rzecz. Nie uderzam w gust osób, które film w reżyserii Catherine Hardwicke lubią lub są fanami sagi Stephenie Meyer. Potraktujcie ten tekst z rezerwą, bo – tak jak już podkreślałam – nie jestem przeciwniczką Zmierzchu, a oglądając go, po latach przerwy, bawiłam się świetnie. 

Doceniam estetykę produkcji. Robert Pattinson wyrósł na bardzo ciekawego aktora. Muzyka jest (prawie zawsze) dobrana doskonale (zespół Muse zajmuje szczególne miejsce w mym serduszku). Jednak wychodzę z prostego założenia – wszystko ma wady i warto o nich rozmawiać. 

Prześlij komentarz

1 Komentarze

  1. Naprawdę świetne napisane. Jako była, zagorzała fanka Zmierzchu podpisuję się pod tymi słowami dwiema rękami. Nie mniej jednak z sentymentem lubię wracać zarówno do książek, jak i do filmów.

    OdpowiedzUsuń

google.com, pub-5039018173211090, DIRECT, f08c47fec0942fa0